Miesiąc temu trzynastego jeszcze było lato.
Niedawno dostałam maila od Morrisa, sympatycznego pana z Missisipi. Poznaliśmy się na wycieczce autokarowej do której dołączyłam miesiąc temu. Autobus obsługuje turystów przypływających do naszego miasteczka na statkach - zabiera ich na parogodzinną objazdówkę po półwyspie i odstawia do portu. Okazało się, że tamtego dnia autokar pełen był amerykańskich emerytów. Już na wstępie mogłam poznać ich modelową otwartość i uprzejmość, które na krótką metę są bardzo przyjemne. Morris pochwalił mój aparat fotograficzny, chociaż sam miał sprzęt na oko dwadzieścia razy droższy. Przez całą drogę rozmawialiśmy o podróżach, pracy i życiu. Byłam pod wrażeniem, jaki szmat świata objechał. Azja, Australia, Nowa Zelandia. Natomiast nie był w kontynentalnej Europie, do której chciałby się wybrać - jak to określił - po wojnie. Chwilę zajęło mi zrozumienie, o jaką wojnę chodzi. Na koniec wycieczki wymieniliśmy się mailami i odezwał się po powrocie do domu. Wysłał zdjęcia z Grenlandii, o którą zahaczyli płynąc do Bostonu. W rewanżu puściłam trochę zdjęć z Krakowa i okolic. Przyznam, że mnie szarpnęła tęsknota przy okazji. Za niczym konkretnym i za wszystkim jednocześnie.
Jak już wspomniałam o Morrisie, to opowiem kilka słów o objazdówce po Snæfellsnes, na której się poznaliśmy. Odwiedziliśmy cztery miejsca, w tym Kirkjufell, pod który często chodzę na spacery. Na szczęście był ostatni na liście, więc pod nim odłączyłam się od wycieczki i wróciłam na nogach do domu. Poza tym byliśmy w Malarrif, na klifach Arnarstapi i na polu wulkanicznym z wygasłym kraterem Saxhóll.
Snæfellsnes to półwysep, na którym znajduje się jeden z trzech islandzkich parków narodowych. Końcówka nes oznacza cypel. Reszta nazwy pochodzi od nieczynnego wulkanu przykrytego lodowcem - Snæfellsjökull. Snæ to po islandzku śnieg, fell oznacza wzgórze/górę, a jökull to lodowiec. Według Juliusza Verne'a można przez niego wejść do wnętrza ziemi.
W lecie lodowa czapeczka jest bardzo skromna. Wzrok przykuwa plastyczna faktura zbocza, która wygląda jak wymalowana.
Na górę prowadzi szlak, ale w tym sezonie już go nie zaliczę. Prawdopodobnie dopiero na wiosnę ruszę w jakąś większą objazdówkę po wyspie.
Wulkan uznaje się za wygasły, ostatnia erupcja miała miejsce około 1800 lat temu. Pola lawowe to pospolity widok tutaj. Lawę pokrywa mech, który rośnie bardzo wolno. Gdy jest suchy ma kolor miętowo-szary, jak na zdjęciach. Podlany deszczem robi się bardziej "żywy".
Wyżłobione przez wodę zbocza Snæfellsjökull.
Zdjęcia wulkanu zrobiłam podczas pierwszego postoju - w Malarrif. Jak widać, nuda, nic się nie dzieje. Trzeba to po prostu lubić.
Bo inaczej można usnąć ;)
W Islandii większe głazy i skały to albo mieszkania elfów albo zaklęte w kamienie trolle. Tutaj są aż dwa.
Standardowo - zasiedziały się do wschodu słońca i było po nich.
W Malarrif postój trwał tylko pół godziny, tyle co nic. Urok podróży grupowych :)
--
Kolejnym punktem na liście była wioska Arnarstapi. Słynie z malowniczego nabrzeża uformowanego przez lawę zastygającą w morzu, która utworzyła fantazyjnie poskręcane skalne włókna. Zostawię je na osobny wpis, mieliśmy tam ponad godzinę czasu i coś nie coś udało mi się pospacerować.
--
Trzeci postój - Saxhól, krater wygasłego wulkanu, jeden z wielu stożków wyrastających z otaczającej nas równiny. Na jego szczyt prowadzą metalowe, wpasowane w otoczenie schody. Podczas krótkiej wspinaczki podziwiam biały szczyt Snæfellsjökull, który mając ponad 1400 metrów jest widoczny z wielu miejsc na półwyspie.
Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia krateru z dystansu, ale parking jest pod samym stożkiem i nie miałam czasu, by oddalić się na odpowiednią odległość. Ledwo zdążyłam wejść na górę i wrócić. Jak ja nie lubię się spieszyć!
Za to ze szczytu mogłam zobaczyć inne kratery, podobne do naszego.
Tak jak chwilami tęsknię do naszych lasów i zieleni, tak jednocześnie uwielbiam tutejszą surową przestrzeń. Jest w niej coś pierwotnego, budzącego pokorę. Czuć siłę, która tworzy i unicestwia.
--
Spod Saxhól grupa wróciła do Grundo zahaczając o Kirkjufell, pod którym wysiadłam.
Nareszcie mogłam zwolnić. Zasiedziałam się tak bardzo, że widziałam jak godzinę później odpływa wycieczkowiec z Morrisem na pokładzie.
Miałam przed sobą jeszcze połowę dnia do wykorzystania i zostałabym dłużej, ale zrobiłam się głodna. Kurcze, zawsze wracałam wcześnie z wycieczek, bo albo byłam głodna albo musiałam do łazienki. Nie doceniało się lata, oj nie doceniało 🙂
Congratulations, your post has been added to Pinmapple! 🎉🥳🍍
Did you know you have your own profile map?
And every post has their own map too!
Want to have your post on the map too?
To jeszcze sobie nie załatwiłaś tej przenośnej toalety? :D
no jakoś nie 😅😅
https://twitter.com/HivePolish/status/1702166663854977451
Yay! 🤗
Your content has been boosted with Ecency Points, by @jocieprosza.
Use Ecency daily to boost your growth on platform!
Support Ecency
Vote for new Proposal
Delegate HP and earn more
Reviewed and Approved for an Ecency Boost.
już sobie wyobrażam jak z następnych postów @wadera będzie o podróży do wnętrza Ziemi ;-)
W islandzkich kamieniach są trolle i elfy, natomiast wychodnie skalne rozrzucone po Beskidach to... diabelskie dzieło. Diabli Kamień, Czarci Wierch - takich toponimów jest kilkanaście. I zawsze towarzyszy im legenda:
*) niepotrzebne skreślić
W okolicy jest kościół/klasztor/źródełko). Diabeł chce je zniszczyć. Leci w tym celu do Tatr/na Babią Górę), bierze głaz i chce go zrzucić na święte miejsce. Jednak tuż przed celem pieje kur/biją dzwony/zaczyna się świtanie*) i diabeł upuszcza głaz na pobliską górę
Miałam zamiar o tym wspomnieć, ale byłam pewna, że uzupełnisz :) W końcu to Twoja działka ;)