Wreszcie się stało - moja nora

avatar

Powiedzieć, że mam za sobą intensywny rok, to jak nic nie powiedzieć.

Udało mi się nadrobić sporo życiowych zaległości jak obrona pracy dyplomowej oraz zdobycie prawka. Biorąc pod uwagę, że obie te rzeczy powinnam mieć dużo wcześniej, to można uznać że się nazbierało pozycji do odhaczenia. Do tej pory jak myślę o tym jak ciężko było mi pisać o super-uber-oczywistych rzeczach i udawać jaka to mądra nie jestem w dyplomówce, to mnie aż mdli. @mys musiał siedzieć ze mną, żebym to dokończyła, bo cierpiałam na typowy kompleks studenta piszącego pracę. Mogłam zrobić wszystko, posprzątać całe mieszkanie, grać w każdą gierkę, nawet słuchać muzykę bez celu - byleby nie odpalać pliku "Praca_dyplomowa". Moja promotorka chyba też miała mnie już dość, a przynajmniej takie wrażenie odniosłam z maili jakie od niej dostawałam. Nie dziwię się jej, też miałam dość tych wypocin.

Poza tym skończyłam staż, znalazłam stałą pracę w zawodzie i sobie tak cisnę bez konieczności brania ciągłych nadgodzin (co jest normą w mojej branży). Za niedługo będzie już rok dla jednego pracodawcy, a dla mnie to wyczyn. Będąc człowiekiem, któremu wiecznie coś nie pasuje, kilka razy myślałam, żeby wiać. Na szczęście mi przeszło (na razie), jedyne co mnie zastanawia to jak będzie wyglądał koniec roku, bo szykuje się wyjątkowo potężny młyn, ale to za 2 miesiące, więc jeszcze mam czas się martwić. To będzie moje pierwsze zamkniecie roczne, więc z jednej strony trochę ekscytacji bo coś nowego i obcego, ale boję się przytłoczenia przez procedury. Nie będę miała miejsca, żeby sobie przećwiczyć co zrobić tylko od razu będzie praca na żywym organizmie. Będę się dobrze bawić.

image.png
Tak było na samym początku - gołe ściany i kable

Jednak dopiero 2 dni temu udało mi się uzyskać perełkę, klejnot użerania się i zmagań w tym roku. Coś co jednocześnie spędzało mi sen z powiek, ale też motywowało by chciało się cokolwiek robić... A było co majstrować. Chodzi o norę, która nie jest już przedmiotem najmu. Oazą do odpoczynku, twierdzą gdzie mogę chillować i popylać bezczelnie w szlafroczku do 13. Skończyliśmy pierwszy etap remontu, który miał podobno trwać 2 tygodnie. No, czyli do końca sierpnia mieliśmy się tutaj przenieść. Niezła obsuwa nam wyszła, fiu fiu.

Niestety, na większość rzeczy nie mieliśmy większego wpływu. No takie terminy, sporo osób się buduje, boom mieszkaniowy, boom remontowy, a w środku my, dwie zagubione owieczki. I tak się cieszę, że udało się większość spraw w miarę załatwić - no może poza panelami winylowymi, ale to już macham ręką. Podobno nie można mieć wszystkiego, a przynajmniej tak kiedyś słyszałam.

image.png
Miejsce do pracy

Wizja siedzenia na fotelu, który już od roku daje radę (z prawie 3-miesięczną przerwą, bo z racji gabarytu był na budowie), a nie na starym i wysłużonym krześle kuchennym - miód na plecy i serduszko. Jutro pierwszy dzień pracy stąd. Nie przewiduję braku Internetu, co było normą na tymczasowej kwaterze, podobnie z przerwami w dostawie prądu. Naprawdę, sekundowe przepięcie rozwalało mi 10 minut pracy, niby mogłam się obijać wtedy, ale jak potrzebowałam zrobić dokumenty na już to bywało całkiem problematyczne. Raz nawet płaszczyłam się przed szefową z tego powodu, bo miałam do zrobienia pilną robotę, a tutaj cyk prądu nie ma na 2 godzinki i się bujaj. Na szczęście udało się wtedy wysłać wszystko na czas, jednakże średnio mam ochotę na powtórki z takich akcji.

Do tego jeszcze jako przesądni ludzie, którzy nie chcą się przeprowadzać w listopadzie, wszystko robiliśmy w biegu. Jeszcze jest co kończyć tutaj, ale powoli zaczyna to wyglądać jak nasze miejsce. W tym tygodniu mają zawitać kolejne meble, a łazienka może dostanie lustro i nie będę musiała używać kamerki do ogarniania włosów. Najważniejsze, że oboje mamy miejsce do pracy w spokoju (nie licząc borowania od sąsiadów), oraz że da się przyrządzić ciepłe jedzenie. Wygodne łóżko to przyjemność, za którą się naprawdę stęskniłam (a moje plecy do tej pory nie wierzą, że są takie dobre materace).

image.png
Typowe składanko mebli uskuteczniane z @mys

Ogólnie jak ktoś planuje teraz remont to ogólnie nie polecam, kuchnia z opóźnieniem 3 miesięcy, 2 miesiące czekania na drzwi, dostępność części materiałów jest zerowa. Potem kombinowanie, żeby kolory pasowały, żeby wszystko się do kupy zeszło, a nie że każdy element z innej parafii. Na szczęście moje poczucie estetyki jest raczej z tych słabych, więc dopóki coś bardzo-mocno nie pasuje, to oczy krwawić nie będą, najważniejsze żeby było funkcjonalnie!

Z tą radosną myślą może uda się wrócić do bardziej regularnego pisania.



0
0
0.000
12 comments
avatar

To kiedy parapetówka xD?

No niestety tak to ostatnio wygląda, grunt że można zamieszkać ;)

Pozdrawiam ;)

0
0
0.000
avatar

W sumie nie wiem, może jak drzwi do toalety będą działać, bo obecnie niby są, ale bez klamek, więc z korytarza bym widziała cały męski front XD takie śmieszne ułożenie ubikacji.

Chciałabym parapetówkę zanim się covid rozszaleje, ale nie sądzę żeby mi się czasowo udało to wykonać.

0
0
0.000
avatar

Wiesz, że zaprzepaściłaś wielką szansę, żeby zrobić z tego czadowego timelapse'a? :-)

0
0
0.000
avatar

Żeby zrobić co? XD
Jak chcesz zobaczyć pełną fotorelacje to prędzej się przykro zrobi (chyba, że pominę daty), bo postępy były ślamazarne

0
0
0.000
avatar

Dołącz się do mojego pomysłu i zrób poradniki tytułowane: "Czas na poradnik w gospodarce niedoborów"

0
0
0.000
avatar

Nie wiem czy jestem na tyle kompetentna, by coś takiego zrobić. Część problemów przy budowie była niezależna od nas, ileś problemów rzeczywiście udało nam się ominąć, ale sposobami mało poradnikowymi (nie każdy może użyć karty - zatrudnij wykwalifikowanego teścia do pracy).
Stolarza to bym spaliła na stosie, ale z nim to ogólnie były przygody i perypetie, że mogłabym niezły post w klimacie bóldupienia napisać.

0
0
0.000
avatar

Oj tam, oj tam... Będzie dobrze!
Powodzenia :)

0
0
0.000
avatar

Dzięki!
Pewnie będzie, ale muszę sobie trochę ponarzekać i pokrzyczeć, zanim wejdzie faza radości i zadowolenia :D

0
0
0.000
avatar

Hmm, zastanowił mnie ten tekst o przesądzie przeprowadzania się w listopadzie. Można więcej? Z czym to miałoby się wiązać? Bo sam się przeprowadziłem właśnie w listopadzie i jestem ciekaw, na co się powinienem jeszcze przygotować :). Choć było to już 9 lat temu, więc może przesąd się unieważnił albo swoje odcierpiałem.

0
0
0.000
avatar

Mnie ciekawi jak bardzo odcierpiałeś, czy miałeś takie przygody jak my.
Podobno listopad to nie jest miesiąc na przeprowadzki, że to pecha przynosi, że to lokum nie będzie Ci pisane, że to czas zmarłych i inne tego typu wróżenie. Osobiście tego przesądu nie znałam i dopiero tydzień temu o nim słyszałam :D
Co śmieszne, w przypadku pierwszego mieszkania Myśka rzeczywiście przeprowadził się w listopadzie i były z nim same problemy. A to przeciekająca izolacja i odparzenia ścian oraz sufitów, nie działające poprawnie szambo, bardzo głośne dziecko sąsiadów z góry. Do tego malarz nam uciekł ze zlecenia (a był polecony od dewelopera), a stereotypowi robotnicy przy jakichkolwiek poprawkach robili stereotypowy syf przy mieszkaniach.

0
0
0.000
avatar

Żeby było jasne - przesądny nie jestem i daleko mi do tego. Moje pytanie wynika raczej z socjologiczno-kulturowego zboczenia zawodowego.
Ale w sumie pewne zdarzenia możnaby być może przypisać owemu przesądowi, jak na przykład to, że nasza pierwsza wizyta w mieszkaniu się nie odbyła ze względu na zbiorową grypę żołądkową, która nas dopadła. Tak się składa, że to 2. listopada było. A z takich technikaliów, to może fakt iż dopiero po jakimś czasie odkryliśmy, że w mieszkaniu są dwie instalacje elektryczne, w tym jedna nieczynna (kiedyś było ogrzewanie elektryczne tego wymagające). Ale ta nieczynna instalacja miała rzekomy wpływ na mrugające żarówki, tak przynajmniej twierdził elektryk, usuwający ten feler. Nie wiem, w tym temacie raczej zielony jestem. Drugim, całkiem niedawnym, zdarzeniem była wymiana pionów wodno-kanalizacyjnych, a myśmy wyremntowali elegancko łazienkę dwa lata temu. Więc drżeliśmy o to, że będzie masakra. Ale dopisało nam tutaj szczęście, bo okazało się, że piony biegną raczej u sąsiadów i to u nich był rozpierdziel, u nas tylko niewielka dziura. Z tymi pionami to też była jazda, bo nikt nie wiedział dokładnie jak one przebiegają (budynek wybudowany został tuż po wojnie), więc dość długo dyskutowaliśmy jak to ma przebiegać. Jeszcze parę drobnych spraw by się znalazło. Ale oczywiście trudno jest to przypisać do czasu, w jakim się przeprowadzaliśmy.

0
0
0.000